Alien Sex Fiend – Nocturnal Emissions

Tym razem nie powstrzymam się od niepochlebnej opinii, bo szczerze się zawiodłem na tym wydawnictwie. Alien Sex Fiend to jeden z moich najbardziej ulubionych zespołów. Uwielbiam ich wczesne szalone horrorbilly z “Maximum Security” i “Acid Bath” jak i późniejsze prawie zupełnie elektroniczne ale równie porywające płyty: “Another Planet”, “Curse” i “Open Head Surgery”. Tymczasem po “Open Head…” nie dość, że kazali nam czekać aż 5 lat na kolejny studyjny krążek to poczęstowali nas autentycznym szajsem z gatunku ambient techno trance. Żeby to chociaż było popularne na tego typu imprezach ale niestety też się tak nie stało. Szkoda że państwo Fiendowie zrezygnowali z muzyków, z którymi wcześniej nagrywali bo gitarka i bas ożywiłyby trochę te martwe dźwięki. Nawet na okładce widać, że Nick zrezygnował ze swojej charakterystycznej naczochranej fryzury i zombiastego makijażu, za to otworzyło mu się na czole trzecie oko i pochlapał się elektroniczną pikselowaną krwią. Płyta zawiera 9 przydługawych kawałków, z których najkrótszy ma 5 minut i niestety jeden bardziej nudny od drugiego. Zapętlone w nieskończoność proste pomysły i mimo wysokiej klasy sequencerów, regularnego bitu, płyta zdecydowanie usypia. Tylko momentami przypominają się ich stare dobre albumy, ale to za sprawą znanych, wielokrotnie wykorzystywanych sampli. Jeśli ktoś zaczyna poznawać ten zespól to błagam, wybierzcie inną, na przykład jedną z wyżej wymienionych pozycji. Optymistyczna pointa jest taka, że po kolejnych siedmiu latach Sex Fiend wydał nieco lepszą płytę i miejmy nadzieję, że ta tendencja się utrzyma, w końcu to legenda Batcave.

Gothfryd

Alien Sex Fiend – “Nocturnal Emissions” – 13th Moon Records 1997