Popoi Sdioh – Popoi Sdioh

Popoï Sdioh - Popoï SdiohPłyta sprzed kilku lat, ale warto o niej wspomnieć, bo to rzecz praktycznie nieznana. A jest to absolutna rewelacja! Debiutancki album tej francusko-belgijskiej formacji o dziwacznej nazwie po prostu wgniótł mnie w ziemię z siłą walca drogowego o napędzie turbo-atomowym. W zasadzie to nie wiem czy należy tutaj mówić o debiucie, gdyż Popoi Sdioh to nic innego jak byłe Land Of Passion, zespół który w połowie lat 90-tych wydał jedną płytę i koncertował nawet w naszym kraju. O ile L.O.P. jakoś mnie nie zachwycił, gdyż obok wyraźnych inspiracji sceną batcave dużo tam było gotyckiej sztampy i przeciętności, o tyle Popoi Sdioh rozwala mnie dokumentnie. Ale też muzyka zawarta na najnowszej płycie formacji wyraźnie odbiega od poprzedniego jej wcielenia. Zniknął pretensjonalny grobowy wokal, w zapomnienie poszły plastikowe cyfrowe syntezatory grające rozlazłe mroczne plamy i gitarowe zagrywki w stylu epigonów Sisters Of Mercy. Zamiast tego otrzymaliśmy solidną – bo trwającą ponad 70 minut – porcję zabójczej deathrockowej muzyki, którą sami muzycy określają jako „tribal batcave industrial”. I w zasadzie termin ten dokładnie oddaje istotę muzyki Popoi Sdioh.

Tribal – jak najbardziej, gdyż przez 90 procent trwania płyty perkusista szaleje po kotłach wygrywając połamane szamańskie galopady niczym Bugdie na kwasie, rzadko kiedy zatrzymując się na rytmie 1-2, 1-2.

Batcave – co do tego nie ma wątpliwości. Jeśli ktoś tęskni za jadowitymi, gitarowymi brzmieniami old school’owego goth punka w stylu Sex Gang Children czy Bauhaus a do tego lubi teatralność i odjazd spod znaku Virgin Prunes czy wczesnego Christian Death to Popoi Sdioh jest zdecydowanie zespołem dla niego a zdobycie opisywanej tutaj płyty targetem nr 1 na najbliższe tygodnie.

Industrial – a i owszem. Całość jest bowiem bardzo nowocześnie wyprodukowana, pełno tutaj digitalnych smaczków, sampli, dziwacznych nakładek brzmieniowych a czasem też chorej syntetycznej perkusji, co zresztą w pewien sposób usprawiedliwia trwająca ponad 5 lat produkcja tej płyty (jak informuje sam zespół).

Do tego wszystkiego dochodzą niesamowite wokale. Podobnie jak w L.O.P. mamy dwóch wokalistów, z tym, że Lagartija Nick zrezygnował wreszcie z aspiracji bycia drugim Eldritchem i śpiewa jak rasowy deathrockowiec. W połączeniu z teatralno – obłąkańczymi zawodzeniami Federika Iovino (notabene obsługującego również wspomnianą wcześniej perkusję) daje to powalający, nieziemski efekt. Coś w stylu Virgin Prunes, ale z dużo większą dawką agresji. Ta muzyka jest hipnotyczna, wściekła, odjechana, a do tego zajebiście stylowa i świadomie czerpiąca z najznakomitszych wzorców.

Egzaltacje swe zakończę dwoma konkluzjami. 1. W dzisiejszych czasach można nagrywać jeszcze znakomite i świeżo brzmiące płyty spod znaku batcave’owskiego goth punka i deathrocka nie popadając przy tym we wtórność i anachronizm. 2. Słowo „industrial” nie musi oznaczać, jak to się dzisiaj powszechnie przyjęło, syfiastych, kwadratowych brzmień w stylu Rammstein, Wumpscut czy przeprodukowanych odjazdów Trenta Reznora.

Płyta trwa ponad 74 minuty a nie dłuży się ani przez moment. Nagrał ją zespół piekielnie zdolnych ludzi o olbrzymiej wyobraźni i erudycji muzycznej. Respect panowie, respect…

Nerve69

Popoï Sdioh – “Popoï Sdioh” – Nerves 2003