Joy Division – Closer

Joy Division - Closer“4 Czerwca 1976. Sex Pistols gra w Manchesterze po raz pierwszy. Jest tylko 42 widzów.. ale każdy żywi się siłą, energią i magią…”

Tymi słowami zaczyna się film 24 Hour Party People. Opowiada on dzieje wytwórni Factory i jej założyciela – Tony Wilsona. Był jednym z niewielu na koncercie Sex Pistols. Oprócz niego uczestniczyło w nim jeszcze kilku anonimowych mężczyzn. Przyszłych geniuszy. Wśród nich był Martin Hannett. Później przyszedł 20 lipiec. Po koncercie Sex Pistols dwóch przyjaciół postanowiło założyć zespół – Warsaw. Ale, po co ja niby w ogóle o tym wspominam? Ano to ma dużo do rzeczy…

Zespół z powodu kapeli zarejestrowanej w Londynie noszącej tą samą nazwę, zmuszony był do jej zmiany. Ian Curtis, wokalista zespołu, zafascynowany historią wymyślił nazwę – Joy Division (co oznacza sama nazwa, wyjaśnia książka ‘Dom Lalek’). No i się zaczęło. Tony Wilson nawiązał z nimi kontakt, i po wydaniu pierwszej płyty “Unknown Pleasures”, oraz wielu koncertach w Manchesterze nastał czas na drugiego longplaya. Miał się okazać najważniejszym osiągnięciem zespołu, który istniał zaledwie dwa lata.

Do studia zaproszono już wyżej wspomnianego Hannetta, który miał odpowiadać za dźwięk wydawnictwa. I zrobił coś niesamowitego; o ile wcześniejsze kawałki Joy Division, można przyrównać do zafascynowania Sex Pistols, o tyle utwory z “Closer” to krok naprzód. Hannett wydobył duszę zespołu i pokazał ją innym. Co to oznacza? Chłód. Zimno, dreszcz, prorokujące ‘nowy chaos’. Surowy brzdęk obola, wypuszczony z dłoni, przy próbie przekazania go Charonowi. Hannett wszedł do wnętrza perkusji Morrisa i nakazał jej, może właśnie takimi słowami: “Teraz moja droga masz wydać z siebie dźwięki, jakich nie powstydziliby się nasi pradziadowie w jaskiniach. Masz być prymitywna do bólu, tak aby w nas wywołać najdziksze, najskrytsze instynkty. Mamy się lękać gdy, Steve (Morris) będzie dotykał twojej delikatnej nawierzchni, twej skóry. Chcę abyśmy uciekali w kąty najciemniejszych pokoi, gdzie nawet cień nie dochodzi. Zrobisz to dla mnie słodka?”. Zrobiła. Wystarczy posłuchać “Atrocity Exhibition” aby się przekonać. Mnie osobiście przypomina to jaskiniowy stukot człowieka pierwotnego, który gra, aby koledzy ucztujący przy surowym mięsie jelenia, popadli w szał i rozrywali je z pasją.

“Dobijaliśmy się do drzwi najczarniejszych komnat piekła
Doprowadzeni do ostateczności wdarliśmy się do środka”
(“Decades”)

Ian Curtis, poeta-urzędnik, a przy okazji wokalista Joy Division, przebija błonę nie tylko perkusji Morrisa, ale i błony bębenkowe słuchaczy, a swoim głosem dochodzi do duszy ludzkiej. Synteza dwóch niewidzialnych piękności. Dusza współgra instynktownie z jego wokalem. Nie daję mu się oprzeć, nie ma wyboru, łączy się.

“Nigdy nie pojąłem, że aż tak daleko przyjdzie mi iść
Przez najczarniejsze zakątki zmysłów mi nie znanych”
(“24 hours”)

“Głos zza grobu”, to chyba najlepszy opis wokalizy Curtisa. Trafia w samo sedno. Trafił i mnie. Pomyśleć, że parę miesięcy później. Ian popełnia samobójstwo, i głos jego złączywszy się z odbiorcą tkwi w nim zza grobu. Co najdziwniejsze, przez swój głos ożywia komórki (nie, nie telefony), aby zaczęły funkcjonować inaczej niż je nauczyliśmy. Nowa fala doznań.

“Czcijmy wspaniałość kiedyś kochanych, których już wśród nas nie ma.
Mówiąc głośno jakby siedzieli wokół własnych stołów”
(“Eternal”)

Do pozagrobowego wokalu Iana, i surowej jak mięso perki Steve`a dochodzi coś jeszcze. Bas. Chyba się nie pomylę (albo chybię o włos), jeśli napiszę, że bas Petera Hooka jako pierwszy w historii rocka był tak ważny jeśli idzie o całość brzmienia zespołu. “24 hours” czy “A means to an End” bez tego składnika, byłyby doprawdy całkiem innymi kawałkami o innym wydźwięku, brakłoby niesamowitego charakteru. Hook elektryzuje włosy na głowie, wyzwala (chyba jako jedyny z zespołu) energię drzemiącą w słuchaczu. Zaś “Isolation” bez współbrzmienia wspólnego: stuków perki, prowadzącego basu, ukrytej wśród gąszczy zmarzliny gitary Sumnera oraz klawiszy, nie miałoby takiej wymowy introwertycznej. Introwertyzm, wyalienowanie, wygnanie samowolne od świata, to wszystko to synonim zarówno tekstów, jak i brzmienia Joy Division na krążku “Closer”. Już sama okładka płyty, fragment cmentarza w Genui, skłania do bezsilności. Jeśli opadną ci siły witalne przy odsłuchiwaniu tego krążka, to nie martw się. To tylko Ian. To aż Ian. I jego odbicie.

“Czy to moja cudowna nagroda?”
(“Isolation”)

Omawiać każdy tekst, oraz dźwięki poszczególnych kawałków jest dla mnie zbyt trudne. Wielkim wyzwaniem dla mnie było choćby w tak uproszczonej formie przedstawić swoje odczucia z tą płytą, z tym zespołem, i sam sądzę że rzuciłem się z motyką na słońce. No ale cóż…

Joy Division – “Closer” – Factory Records 1980