Deathcamp Project – Painthings

Przypomnijmy, zespół tworzą: Void (wokal, teksty i gitara) oraz Betrayal (keyboards, bas, mixy, aranżacje). Mocną ewolucje przeszedł ten kluczborski duet, od czasu gdy w 2002 na jednym ze stoisk muzycznych podczas Castle Party została mi wmuszona demówka jako dodatek do zakupu. Usłyszałem wówczas od sprzedawcy, że jeśli lubię Sistersów i Christian Death to mi się spodoba. Po pierwszym przesłuchaniu wiedziałem, że chłopaki kiedyś zrobią karierę, przynajmniej na skalę krajową. Niestety kariera na rynku muzyki niezależnej prawie nigdy nie pokrywa się z oczekiwaniami fana, a zwłaszcza kogoś o tak wysublimowanych potrzebach jak moja skromna osoba. W naszym pięknym narodowym absurdystanie niezależność w zasadzie nie istnieje, więc Deathcamp Project również nie miał racji przetrwać w pierwotnym kształcie. Zmiany musiały nastąpić.

Zapowiedzią kształtu tej płyty i kierunku muzycznych zmian były już niektóre utwory z poprzedniego albumu “Well-Known Pleasures”, szczególnie “Mirrors Of Pain” został mocno zmodyfikowany w stosunku do pierwowzoru, jaki znalem z demówki. (Miałem nawet w planach zmienić pseudonim na Mirosław Pain). Ale wersja płytowa mocno wygładzona straciła swoją pulsującą rytmikę, która mnie tak urzekła. I nie wiedzieć czemu tak uliryczniona, skoro ma mówić o bólu. Podobnie i nowy album, który sądząc po tytule będzie również mówił o bólu zawiera muzykę jeszcze bardziej wygładzoną z większą dawką romantyzmu, którego wcześniej nie było w żadnej ich produkcji. No, chyba że ból powinienem tu rozumieć jako bardziej odczuwalny dla osób o wrażliwych sercach…

Otwierająca album kompozycja “Predestination” każe nam się zastanawiać czemu została podzielona na tak odmienne od siebie dwie części. Słyszałem już opinie, ze przypomina dokonania The Cure, osobiście słyszę tu większe podobieństwo do Clan Of Xymox. W pierwszej części wczesny CoX, z czasów kompozycji Petera Nootena, druga zaś część utworu brzmi jak późne dokonania Xymoxów, gdzie dominuje ordynarny taneczny beat jako potrawa główna a klimatyczna gitara jest jedynie dodatkiem smakowym.

Drugi kawałek “Too Late” jest ukłonem w stronę gothic-rocka np. Love Like Blood, przede wszystkim dlatego, że ci Niemcy w późniejszym okresie zasłynęli z używania podobnych metalowych riffów gitarowych jakich używa Void. Ale z drugiej strony słyszę tu także wpływy indie-rocka. Podobnego melanżu styli używają takie gotyckie kapele jak Golden Apes, Zeraphine czy Scream Silence. Kolejny utwór utwierdził mnie w tym przekonaniu, “Cold The Same” to połączenie liryki gothic-rocka z energią sceny indie, a następny: “No Cure” to już zdecydowane nawiązanie do klasyków indie takich jak Placebo czy Interpol. Niewykluczone, że w przyszłym roku doczekamy się Betrayala i Voida z postrzępionymi grzywkami na jednym oku, grających jako support przed Radiohead lub Myslovitz.

Na szczęście na płycie następuje zwrot w kierunku innego stylu gothic-rocka, “About: Blank” brzmi nieco jak nowocześniejsza wersja Inkubus Sukkubus z ich charakterystyczną podwójną stopką podającą miarowe “patataj patataj” jak tętent kopyt cwałującego konia. Po wstępnym przesłuchaniu płyty spytałem wokalistę czy nie użyli jakiegoś znanego coveru, ponieważ nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że przynajmniej jeden z tych utworów już gdzieś słyszałem, że to wszystko gdzieś już było. Void zaprzeczył twierdząc, że wszystkie kompozycje są autorskie.

Jeszcze kilka lat temu miałem nadzieję, że Deathcamp Project będzie robił coś w rodzaju elektronicznej wersji deathrocka na kształt All Gone Dead, Violet Stigmata, Fear Cult czy reaktywowanego Specimen, co bardzo by zadowoliło moje spaczone gusta muzyczne. Betrayal niegdyś prowadził pierwszą oficjalną polskojęzyczną stronę na temat Christian Death, więc poniekąd zespół jest prekursorem deathrocka w Polsce. Niestety jak widać w ich muzyce coraz bardziej odżegnują się od swoich korzeni, z jednym jednak wyjątkiem….
Otóż na płycie nagle pojawia się “Betrayed”, mój zdecydowany faworyt. Usłyszałem tam zgrzytliwe pociągnięcia na gitarze, jakie zawsze lubiłem w deathrocku, przeplatane cyklicznie lirycznymi zwrotkami, z których każda kolejna coraz bardziej prowadzi nas ku bolesnemu apogeum. W historii muzyki rockowej doszukałem się nie więcej niż 10 utworów potrafiących w ten sposób stopniowo rozkładać duszę na kawałki. W podobnym stylu grały kalifornijskie kapele deathrockowe z sprzed 20 laty, jak np. Mephisto Walz, Faith And The Muse, Shadow Project, czy Screams For Tina, łącząc surowość amerykańskiego punka z liryką europejskiego gotyku.

Kolejna kompozycja “Through The Fire” dzięki swojej energii i prostocie ma szanse stać się przebojem stacji muzycznych i rockowych list przebojów obok wcześniej wymienionych “Too Late” i “No Cure”. Zresztą przebojowość nie dla każdego jest synonimem postępu, przebój ma to do siebie, że wpada w ucho, nuci się go bezustannie przez kilka dni, a potem się nudzi i nigdy się do niego nie wraca. Inne kompozycje mają w sobie mniej szału ale za to są ponadczasowe.

“Scars Remain” wstawiony tutaj niewątpliwie jako outro ja osobiście widziałbym jako tło dźwiękowe rozpoczynające każdy koncert Deathcampów, gdzie kłęby sztucznego dymu są przecinane promieniami lasera, a ciemność rozświetlają raz po raz ostre błyski stroboskopu.

I na koniec świetna niespodzianka, suplement w postaci polskojęzycznego utworu “Kłamać”, który brzmi jakby był wyjęty z “Nowej Aleksandrii” legendarnej Siekiery, lub mało znanego dziś lubińskiego zespołu TRH, grającego stary rock gotycki osadzony w zimnofalowych rytmach post-punka.

Całość płyty mało odkrywcza, ale bardzo przebojowa, perfekcyjnie wpasowana w potrzeby rynkowe. Wizualnie również progress, produkt podany w formie zgrabnego digipacku wygląda lepiej niż płyta w plastikowym pudełku z książeczką. Warstwa tekstowa w niezbyt skomplikowany sposób nawiązuje do bolesnych przemian osobowości młodego pokolenia fanów gotyku do których jest niewątpliwie skierowana. Płyta rokuje karierę zespołu za granicą i stopniowe pożegnanie się z niezależnością na rzecz zaspokojenia gustów szerszej rzeszy młodych odbiorców.

Gothfryd

Deathcamp Project – “Painthings” – Alchera Visions 2011